Marta Rawłuszko: Jakie są najpilniejsze potrzeby związane z edukacją dzieci uchodźczych mieszkających w Polsce?
Piotr Bystrianin: Nie wiem, od czego zacząć [cisza]. Na pewno istnieje problem w szkołach, do których chodzą dzieci pochodzące z różnych kultur. W takiej sytuacji potrzebna jest większa liczba asystentów międzykulturowych, mówiących w różnych językach. To na przykład sytuacja szkoły w Podkowie Leśnej, do której chodzą dzieci z Ośrodka dla Cudzoziemców na Dębaku. Powinno tam być przynajmniej trzech asystentów szkolnych. Zazwyczaj w takich szkołach jest jedna taka osoba lub nie ma jej wcale. Problemem jest to, że ustawa o systemie oświaty nie przewiduje takiej sytuacji. Szkoła może ubiegać się o środki z gminy na asystentów, ale gmina może tych pieniędzy nie dać.
Mówisz o sytuacji, kiedy do jednej szkoły chodzą dzieci z Czeczenii, Ukrainy…
… Wietnamu, Syrii.
A asystentką kulturową jest np. Ukrainka?
Tak. Należy dostosować liczbę asystentów do liczby dzieci. Są w Polsce szkoły, gdzie uczą się tylko dzieci czeczeńskie. Wtedy jeden asystent czeczeński wystarczy. Ale mamy też szkoły, w których mamy dzieci z różnych kultur – to dobrze, ale potrzebne jest tam wsparcie wielu osób. W większych miastach, np. w Warszawie, mogłyby to być osoby zatrudnione na wyższym poziomie niż pojedyncza szkoła tak, aby z pracy jednego asystenta mogłoby korzystać kilka szkół, zgodnie z ich realnymi potrzebami. Zatrudnienie asystenta dla jednej szkoły, w której jest trójka dzieci z Syrii, może być zbyt kosztowne. Problem można rozwiązać zatrudniając kilku asystentów z kompetencjami w językach arabskich dla całego miasta. Wtedy można by dysponować ich czasem tak, aby wspierali kilka szkół.
Co z mniejszymi ośrodkami?
Tutaj to głównie problem pieniędzy. Zwracają się do nas czasem mniejsze szkoły z prośbą o pomoc w znalezieniu takiego asystenta, poleceniu kogoś z odpowiednimi kompetencjami. Znamy takie osoby, ale też wiemy, że za proponowane stawki oni nie zdecydują się na taką pracę. To jest ciężka robota.
A jakie jest wynagrodzenie?
Poniżej McDonaldsa.
Czyli potrzebujemy większej liczby asystentów i większych środków na ich godne wynagradzanie?
W tych ludzi trzeba inwestować, trzeba ich szkolić. Jeżeli w nich inwestujemy, to dobrze, aby oni nie szukali cały czas innej pracy, tylko żeby praca w szkole to mogło być dla nich coś na dłużej. Dodatkowo, asystenci są słabo umocowani w strukturze szkoły. Nie wiadomo do końca, co taka osoba może, w jakiej jest relacji do innych nauczycieli, czy coś może, czy też nie ma nic do powiedzenia.
A co z nauczycielami?
Tutaj wyzwaniem jest ich szkolenie. W programach kształcenia nauczycieli nie ma wątków międzykulturowych, międzyreligijnych, antydyskryminacyjnych i równościowych. Te osoby zwykle są zupełnie nieprzygotowane do prowadzenia klas wielokulturowych lub, kiedy pracują w klasach jednorodnych, aby rozmawiać o wielokulturowości z dziećmi. To spory problem w kontekście obecnej nagonki na uchodźców.
Powiedziałeś wcześniej, że to dobrze, kiedy do jednej szkoły chodzą dzieci z różnych kultur. Dlaczego?
Mamy wtedy do czynienia z różnorodnością, a nie dwukulturowością. W drugiej sytuacji łatwo o opozycję my-oni, wyraźnie zarysowany podział. Jest parę szkół w Polsce, które funkcjonują obok ośrodków dla uchodźców, w których, w proporcji pół na pół, uczą się dzieci polskie i czeczeńskie. W takiej sytuacji nie ma mowy o integracji, to są dwie oddzielne grupy. Ponieważ te szkoły funkcjonują tylko dzięki tym czeczeńskim dzieciakom, czy raczej subwencji, którą na ich edukację otrzymują, ich interesem nie jest, aby ten stan zmienić.
Co z nauką języka polskiego jako języka obcego?
Kolejny problem. Ostatnio rozmawialiśmy z kimś z MEN, jeszcze za czasów poprzedniej ekipy rządzących. Argumentowaliśmy, że potrzebnych jest więcej godzin języka polskiego jako języka obcego. Urzędnicy odpowiedzieli, że dzieci mają tyle w szkole zajęć, że nie będą miały to na to czasu i energii. Nasze stanowisko jest takie, że jeśli do szkoły wchodzi dziecko uchodźcze, które nie zna języka polskiego, to nie ma sensu, aby chodziło na historię czy biologię, skoro i tak nie ma szansy zrozumieć tego, co na tych lekcjach się dzieje. Potrzebne jest intensywne nauczanie języka polskiego przez pierwsze 3 lub 6 miesięcy. To powinien być czas na łatanie luk edukacyjnych i wyrównywanie różnic programowych. Niestety takich rozwiązań w Polsce nie ma. Nierozwiązany jest też problem oceniania dzieci i ewaluacji szkół. Dziecko cudzoziemskie, które nie zna języka polskiego w oczywisty sposób zaniża średnią klasy. Klasa zaniża średnią szkoły, a szkoła gorzej wypada w rankingach. Rankingi dla dyrekcji, rodziców i nauczycieli są ważne, a mechanizm ten nie zachęca, aby te dzieci do szkoły przyjmować.
Co z subwencją oświatową? Szkoły, w których uczą się dzieci nie mówiące po polsku, otrzymują wyższe środki z budżetu państwa. Pieniądze nie są znaczone, więc samorządy i szkoły mogą je dowolnie wydawać.
Jest dokładnie tak, jak mówisz. To od zawsze był problem i tu się nic nie zmieniło. Nie ma też badań na temat tego, jaka jest skala tego zjawiska.
Czy problemy, o których mówisz po prostu zintensyfikują się w momencie, kiedy większa liczba uchodźców przyjedzie do Polski czy też dojdą jakieś nowe sprawy?
Coraz ważniejsza jest kwestia jakości działań organizacji pozarządowych. To, co widzimy, to że pojawia się „kasa na uchodźców” i coraz więcej organizacji chce coś robić na ich rzecz. W wielu przypadkach to będzie „skok na kasę”. Pojawi się sporo dodatkowych szkoleń dla nauczycieli i szkół. I będą to robili ludzie, którzy się na tym nie znają. Znamy ten mechanizm i obawiamy się intensyfikacji tego problemu. Ważne jest to, że szkoła, która otrzyma kiepskiej jakości warsztat, zniechęca się do tego typu działań, trudniej jest namówić ją do kolejnej współpracy. My sami przy okazji ostatnich konkursów FAMI (Krajowy Fundusz Azylu, Migracji i Integracji), oraz „konkursu na uchodźców” zorganizowanego przez Fundację Batorego dostawaliśmy dziwne propozycje partnerstw. Ktoś, wiedząc, że długo działamy w tym obszarze, chciał wzmocnić swoją pozycję.
Za chęcią działania mogą też stać dobre intencje?
Tak, ale ludzie często porywają się na coś, o czym nie mają żadnego pojęcia. Brakuje pokory, żeby najpierw pójść na wolontariat, zdobyć przez 3 miesiące doświadczenie, popracować w ośrodku dla uchodźców. Nie wystarczy wyłącznie poczytanie książek, obejrzenie kilku filmów. Bardzo mocno zachęcam wszystkie osoby, które chcą zajmować się tym tematem, aby szukały praktycznych doświadczeń. To niezastąpione.
Czy obecnie poszukujecie wolontariuszy?
Tak, ale nie do pracy w szkołach. Ostatnio szukaliśmy osób, które się zajmują podstawowym poradnictwem na tzw. pierwszej linii. Nie trzeba mieć żadnego specjalistycznego wykształcenia, trzeba znać jakiś język obcy, przyjść do nas na szkolenie i po prostu wdrażać w pracę. W tej chwili szukamy osób, które chciałyby zostać lektorami języka polskiego na kursach dla cudzoziemców. Do tego również nie trzeba mieć specjalnego wykształcenia ani doświadczenia. Przygotowanie wolontariuszy do dobrego wykonywania pełnionych w fundacji zadań bierzemy na siebie.
Chciałbym jeszcze wrócić do edukacji i powiedzieć, że nie sposób jej oddzielić od działań integracyjnych w ogóle i od pomocy socjalnej dla uchodźców. Jeśli dziecko nie ma warunków do nauki, to po prostu z edukacji wypada. I to jest duży problem, ponieważ programy integracji są w Polsce nierealistyczne i nieskuteczne. Znam wiele przypadków, kiedy dzieci nie zdawały do kolejnych klas, były coraz starsze, coraz trudniej im było się uczyć na lekcjach z młodszymi dzieciakami. Nie dostały odpowiedniego wsparcia, wypadły ze szkoły. W ten sposób przyczyniamy się do marginalizacji uchodźców.
O jakich kwestiach socjalnych mówisz? Miejsce do nauki, jedzenie, dojazd do szkoły?
To jest kwestia podstawowej stabilizacji życiowej. Dziecko, nie ważne z jakiej kultury się wywodzi, do rozwoju potrzebuje stabilizacji i bezpiecznych warunków życia. Dzieci uchodźcze tego nie mają. Najpierw są w procedurze starania się o status uchodźcy i nie wiedzą, czy tutaj zostaną. Później, jeżeli dostaną status, ich rodziny mają prawo do pomocy tylko przez rok. To zdecydowanie za krótko. Po tym roku, te dzieciaki razem z rodzicami najczęściej wyjeżdżają i tułają się po Europie. Jadą do Niemiec, Holandii, Belgii czy Szwecji, gdzie są lepsze możliwości znalezienia pracy, gdzie mają rodziny czy znajomych. W międzyczasie mogą zostać deportowane do Polski. Te dzieci często nie nauczą się dobrze żadnego języka, również języka swoich rodziców.
Pomysł na rozwiązania?
Można by do jutra o tym rozmawiać. Polska powinna przyznać się do tego, że nie wie, jak integrować uchodźców. Programy integracji w Polsce są nieskuteczne i dlatego ludzie będą z Polski wyjeżdżać. Konieczna jest zmiana myślenia. Rodzinę uchodźców powinno się traktować jako rodzaj inwestycji, inwestycji w kolejne pokolenia. Powinno nam zależeć, aby młodzi uchodźcy zdobyli odpowiednie wykształcenie, zintegrowali się, założyli tutaj rodziny i nie byli klientami pomocy społecznej. Staramy się to mówić zawsze i wszędzie – demografia. Raporty GUS jasno pokazują, że za 35 lat będzie 4,5 miliona mniej Polaków, którzy będą coraz starsi. Teraz na 10 osób wieku produkcyjnym mamy 2 osoby na emeryturze, a za 35 lat tych osób będzie 6. Żadne inne kraje w Unii Europejskiej, czy na świecie, które były w podobnej sytuacji społeczno-gospodarczej nie wyszły z tych trudności w inny sposób niż otwierając się na migrantów. Polskę więc też to czeka i jeżeli nie zaczniemy tego robić stopniowo, nie zaczniemy zmieniać systemu i uczyć się, jak integrować ludzi, grozi nam katastrofa. Katastrofa na poziomie demografii lub marginalizacji w momencie, kiedy zaczniemy masowo przyjmować ludzi, bo będzie to już nieuniknione.
Nie spotkałam się do tej pory z takimi wypowiedziami. Argumenty za przyjęciem uchodźców to raczej zdania typu „musimy im pomóc”. Nie słyszałam twierdzeń „chcemy, aby tu zamieszkali razem z nami, bo to będzie dla nas dobre.”
Racja.
Ten nieskuteczny program integracji, który mamy w Polsce – jak on wygląda?
W ramach ustawy o pomocy społecznej przewidziany jest tzw. indywidualny program integracyjny. Jego założenia są całkowicie nierealistyczne. To jest nieudana kopia angielskich programów, które, podobnie jak w Polsce, trwają tylko rok. Różnica jest taka, że angielski jest o wiele prostszy niż język polski, więcej ludzi go zna i przez rok można się go nauczyć,. Uchodźcy, którzy trafiają w ramach przesiedleń do Anglii, trafiają do mieszkania, w którym zwykle zostają. Opiekuje się nimi pracownik odpowiedzialny za integrację, który pracuje maksymalnie z 5 rodzinami. W Polsce pracownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie (PCPR) zajmuje się zwykle 30 rodzinami. Polski system działa na zasadzie: skoro musi być jakiś program integracyjny, to go zróbmy tak, żeby nikt się nie przyczepił. I tak tymi zasobami nie można zrobić zbyt wiele. Program zamiast do integracji prowadzi do marginalizacji. I niewiele się zmieniło w tej sprawie od momentu, kiedy zacząłem pracować z uchodźcami, czyli od 2006 roku. W Polsce nie ma podstawowych dokumentów dotyczących polityki migracyjnej i integracyjnej – dokumentów, które powinny być podstawowym wyznacznikiem dla wszystkich instytucji publicznych w kraju. Nigdzie np. nie ma zapisane, czego oczekujemy od cudzoziemców, którzy tutaj przyjeżdżają, np. tego, że mają uczyć się języka polskiego czy szanować polskie prawo i obyczaje.
Co z pomocą finansową dla uchodźców?
Osoby starające się o status uchodźcy mieszkające w ośrodkach otrzymują 70 złotych miesięcznie kieszonkowego. Duża część z nich chce mieszkać w innym miejscu i ubiega się o tzw. świadczenia pozaośrodkowe . One są bardzo niskie. Dla jednej osoby to jest 750 zł na miesiąc – ma starczyć na wynajęcie mieszkania, wyżywienie i wszystkie inne potrzeby. Na dwie osoby to jest 1200 zł, na rodzinę z jednym dzieckiem to 1350 zł. Z perspektywy warunków życia w Warszawie, to są głodowe stawki i ludzie ci, którzy przez pierwsze 6 miesięcy pobytu w Polsce nie mają prawa do pracy, bez pracy na czarno nie daliby rady przeżyć. Same świadczenia pozaośrodkowe są dobrym rozwiązaniem, uczą samodzielności, integrują ze społeczeństwem. Są jednak na tak niskim poziomie, że ci ludzie głodują. Co więcej, do momentu uzyskania decyzji o przyznaniu statusu uchodźcy, PCPR nie ma żadnych obowiązków wobec tych ludzi.
Czyli dopiero po nadaniu statusu uchodźcy, te osoby mają „szansę” na udział w programie integracyjnym, który i tak jest fikcją?
Tak.
Dlaczego od lat nie można tego zmienić?
Rozmawianie o uchodźcach otwiera bardzo dużo tematów, których rządzący chcą uniknąć. Mówienie o programach integracyjnych otwiera temat działania systemu pomocy społecznej w ogóle. Cały system jest nieefektywny. Jeśli mówimy, że trzeba zwiększyć nakłady na wsparcie uchodźców, słyszymy, że przecież Polacy otrzymują za mało. I faktycznie, system, który obejmuje Polaków jest tak samo nieskuteczny i wymaga reform.
Czy w związku z informacjami o relokacji i przesiedleniach uchodźców do Polski coś drgnęło?
Wszystkie instytucje publiczne zaciągnęły hamulec, bo jest zmiana władzy. Różne pomysły stoją, ponieważ brakuje współpracy ze stroną publiczną. Nie ma żadnego planu, żadnego komunikatu, mało informacji. Nie wiemy, gdzie znajdą się uchodźcy, w jakich będą miastach. Teraz problemem jest to, że wszystko, co wiemy, to przypuszczenia.
Co z nielicznymi samorządami, które są chętne by przyjąć uchodźców?
Samorządy mogą się na to przygotować. Po pierwsze, w ramach środków, którymi dysponują, zwiększyć budżet PCPRów tak, aby zwiększyć liczbę pracowników odpowiedzialnych za integrację. Warto uruchomić akcje zwiększające świadomość społeczną, kim są uchodźcy i obalające stereotypy na ich temat. Tutaj jest masa pracy. Można szkolić ludzi z ośrodków pomocy społecznej.
Sytuacja związana z uchodźcami z Syrii i Iraku sprawiła, że sporo ludzi chce im pomagać. Masz jakieś rekomendacje dla tych osób?
Jeżeli ktoś ma energię, aby pomagać, to super. Jeżeli ktoś chce działać i robić to w długofalowy sposób, dobrze, aby poszukać organizacji, które mogą wprowadzić w temat, ale też powiedzieć, „za to się nie bierzcie, bo to już robią inni, natomiast tu jest luka do zagospodarowania”. Cześć osób może poczuć, że podcinamy im skrzydła, ale to jest kluczowy moment. Po nim przychodzi realistyczne myślenie o pomocy i o ludziach, którym pomagamy. Polecam więc pójść do organizacji i nie bać się pytać.
Co z osobami, które do organizacji mają daleko?
Ostatnio jeździliśmy po różnych małych miejscowościach i szkoliliśmy ludzi, którzy pytali nas to, co mogą zrobić. „U nas nie ma uchodźców, może ich nigdy nie będzie”. Mówimy wtedy, że mogą starać się uczyć o tym, czego dowiedzieli się od nas. Przekazywać wiedzę z takich warsztatów innym. Można rozmawiać ze znajomymi, wybijać ich ze stereotypowego myślenia i uprzedzeń. Jest dużo takiej pracy od podstaw, na gruncie czysto towarzyskim, np. na Facebooku. Ważny i potrzebny jest oddolny aktywizm na rzecz większej świadomości związanej z uchodźcami.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Teksty w dziale "Opinie" powstają w ramach projektu "Edukacja antydyskryminacyjna – sprawdzam! wspieram!", realizowanego w ramach programu Obywatele dla Demokracji, finansowanego z Funduszy EOG.