fbpx Skip to content

Ewa Rutkowska: Prawa dziewczynek w polskiej szkole? Jest coraz smutniej.

 

Marta Rawłuszko: Rozmawiamy z okazji Dnia Kobiet. To dzień pamięci walki kobiet o swoje prawa. Jak z tej perspektywy patrzysz na polską szkołę?

Ewa Rutkowska: Patrzę na system edukacji, myślę o prawach dziewczynek i jest mi coraz smutniej. Są różne publikacje, moje, ale też innych osób pokazujące łamanie praw dziewczyn w szkołach i jest to straszliwe. Bo nie chodzi o łamanie praw takich jak np. równe prawo do zabierania głosu, do występowania czy publicznej reprezentacji. Dziewczynki są często ofiarami napaści i przemocy ze względu na płeć, w tym przemocy o charakterze seksualnym. Czytam np. poradnik Anny Wołosik „Przemoc seksualna w relacjach rówieśniczych”, gdzie jeden po drugim przytaczane są przykłady nadużyć, nierzadko o charakterze kryminalnym. Chodzi o molestowanie seksualne, ale też gwałty. I myślę, że to są rzeczy zamiatane pod dywan, nie zauważane przez szkoły, wielu rzeczy nauczyciele nie wychwytują. I teraz jeszcze mamy całe zamieszanie wokół Konwencji, która sprawi, że „przyjdzie gender i nas zje”. A tak naprawdę pomija się kwestie zasadnicze. Bezpieczeństwo tych dziewczynek jest na dalszym planie lub poza nim. Dziewczyny, wychodząc ze szkoły, nie są szczególnie wzmocnione. Może poza wyjątkowymi sytuacjami, kiedy zdarzy się mądra nauczycielka, czy nauczyciel, którzy nie będą postponować dziewcząt ze względu na ich płeć, zareagują, gdy coś się stanie. Jeszcze inną sprawą, dość aktualną w kontekście ostatnich dyskusji związanych z tzw. pigułką dzień po, są kwestie praw reprodukcyjnych dziewcząt. Tutaj one są w szczególności gorzej traktowanie. Nie mam więc optymistycznej refleksji na temat praw dziewcząt w polskich szkołach.

W prawach reprodukcyjnych nie chodzi wyłącznie o pigułkę, to sprawa całej edukacji seksualnej…

Tak, oczywiście. Musimy uznać, że wiek inicjacji seksualnej młodzieży coraz bardziej spada. Zamykanie na to oczu i udawanie, że nie należy rozmawiać z młodzieżą o antykoncepcji i nie trzeba zapewnić dziewczynom darmowej antykoncepcji, jest straszne. Potem się okazuje, że tymi niechciany ciążami nikt nie chce się ani interesować ani zajmować. Jedyny progres jaki widzę to taki, że jeżeli uczennica w ciąży zdecyduje się na kontynuowanie edukacji, to nikt teraz, przynajmniej oficjalnie, nie będzie jej robił trudności. To są moje doświadczenie z różnych szkół i z rozmów z kuratorami, kuratorkami. To się na przestrzeni lat zmieniło. Ale cała reszta to regres.

Wspomniałaś o książce Anny Wołosik. Na mnie duże, ale też wyjątkowo przygnębiające wrażenie zrobił rozdział Lucyny Kopciewicz o szkolnej przemocy wobec dziewcząt w „Czytankach o edukacji – dyskryminacja”  Związku Nauczycielstwa Polskiego…

Tak, niestety. I niestety, znikąd wsparcia. Znam konkretne sytuacje ze szkół, w którym okazało się, że chłopcy nie widzą nic złego w tym, że zwrócą się do dziewczyny „ile bierzesz za godzinę”, „ty szmato, ty dziwko”. Te epitety eskalują. Oni mają po 13 lat, to nie są żadne zaniedbane nastolatki, i niestety, nie mają w ogóle poczucia, że dzieje się coś złego. W sytuacjach, o których opowiadam, szkoła zareagowała na to, ale tylko dlatego, że jedna z matek była feministką i była po prostu wstrząśniętą tym, co się dzieje.  Większość jednak szkół nie zajmuje się takimi sprawami. I jak dziewczyny sobie same poradzą, to sobie poradzą, a jak nie, to nie.

A to wsparcie, którego nie ma? Co z Twojej perspektywy jako nauczycielki, byłoby niezbędne?

Jeżeli  chodzi o przemoc, to potrzebne są, prowadzone od przedszkola, działania na rzecz dziewcząt i chłopców, odnoszące się do komunikacji, budowania relacji. Chodzi o pokazywanie sytuacji gorszego traktowania, przemocy z perspektywy prześladowcy, ofiary, ale też świadków takiego zdarzenia. Ważne wydaje mi się podkreślanie, że świadkowie mogą wesprzeć kogoś, kto narażony jest na przemoc, ich bierność przyczynia się często do eskalowania przemocy. Jeden z moich uczniów zapytał mnie przy okazji warsztatów samoobrony WenDo dla dziewczynek, „dlaczego się uczy kobiety, jak się bronić, zamiast uczyć mężczyzn, jak nie gwałcić”. I pomyślałam sobie, że to jest absolutnie kluczowe pytanie i też bym chciała znać odpowiedź. Dlaczego tego nie ma w szkołach? I nie chodzi o wprowadzanie specjalnych wielomiesięcznych programów. To powinno być w regularnym, cotygodniowym curriculum. Jeżeli chodzi o prawa reprodukcyjne, to przede wszystkim należy wprowadzić świecką edukację seksualną w większym wymiarze niż to jest w tej chwili, koniecznie dla obu płci. Te zajęcia powinny być prowadzone przez osoby do tego przygotowane, a nie np. przez katechetki czy katechetów.

A wracając do zajęć równościowych. Kto miałby je prowadzić?

Dochodzimy do sprawy kluczowej. Uważam, że potrzebne są obowiązkowe zajęcia antydyskryminacyjne w formacji nauczycielskiej. W momencie, w którym nauczyciele, nauczycielki robią kolejne stopnie awansu zawodowego, powinny mieć obowiązek przejścia treningu antydyskryminacyjnego, warsztatów równościowych, genderowych. Jeżeli trzeba przejść przynajmniej  dwa etapy awansu zawodowego, różne rzeczy organizować, przedstawiać  swoją teczkę ze szkoleniami, to warto, aby nauczyciele byli poinformowani, ze powinni, tudzież, że muszą przejść szkolenia antydyskryminacyjne.

Rozumiem, że mówisz o każdym nauczycielu…

Mam taki przykład, dla mnie bardzo szokujący, ze szkoły pod Warszawą. To jest zwykła, dobra szkoła. Brałam w niej udział w spotkaniu poświęconym dyskryminacji. Taka swobodna wymiana myśli, podczas której jeden z nauczycieli cały czas prezentował transfobię i homofobię. Wyobrażam sobie, że ten facet, silny, dowcipny, jest pewnym modelem, punktem odniesienia dla chłopców, którzy tam się uczą. I pomimo uwag ze strony różnych osób, zwracających uwagę, że to, co on mówi nie jest obojętne, że taki komunikat rezonuje wśród uczniów, on w ogóle nie widział w tym problemu. To działa niezależnie od tego, czego on uczy. Odpowiadając więc na twoje pytanie, tak, myślę o szkoleniu dla każdej osoby uczącej w szkole. I od razu przychodzą mi więc do głowy słowa prof. Łętowskiej z ostatniego wykładu w Fundacji Feminoteka, że to jest po prostu praca u podstaw, „orać, orać, siać”.

Czy można coś zrobić innego, nie czekając na zmiany w systemie doskonalenia nauczycieli? Pytam, ponieważ Twoja wizja wydaje mi się marzeniem ściętej głowy…

U nas w gimnazjum pracują bardzo wrażliwe polonistki, które rozumieją, że trzeba czytać kobiety. A ponieważ zestaw lektur obowiązkowych to jest raptem kilka pozycji, to od nich zależy, co zdecydują się w klasie przeczytać.

Ale też chyba chodzi o omówienie, poprowadzenie dyskusji?

Tak. Wyobrażam sobie, że może nawet czytać „Krzyżaków”, bo to jest akurat lektura z gwiazdką, czyli obowiązkowa, i przedstawiać feministyczną interpretację postaci kobiecych. Co zresztą miało miejsce u nas, co wiem nawet nie od polonistki, ale od dziewczynek, które mi to zrelacjonowały.

I jak to wyglądało?

To wyglądało tak, że uczniowie i uczennice przyglądali się temu, jak konstruowane są bohaterski kobiece, co one mogą robić, czego nie mogą, jak bardzo odróżniają się do bohaterów męskich. I klasa szybko zobaczyła, że Danuśka jest postacią całkowicie bierną, która właściwie nic nie może sama zrobić. I po tych lekcjach, któreś z tej młodzieży mi powiedziało, że to jest tak, jak na co dzień w życiu, że to jest tak, że kobiety raczej służą do ozdoby. To zostało powiedziane z dystansem, nie, że uważa, że kobiety służą do ozdoby tylko, że tak społecznie postrzegana jest ich funkcja.

Pamiętam swoje doświadczenia pracy z seniorami i seniorkami na warsztatach równościowych, dzięki którym m.in. zobaczyłam, że uchwycenie genderowej perspektywy jest poznawczo bardzo łatwe.

Tak. Jest łatwe i ciekawe. Uczniowie i uczennice sami wyszukują te konteksty. Mam takie poczucie, że jak opowiadam im np. o Kancie, to oni sami podnoszą, np. w odniesieniu do jego życiorysu, wątki związane z płcią. Jest dla nich uderzające, że jak Kant wydawał swoje słynne obiadki, to tam nie było żadnej kobiety. I mają poczucie, że fakt, że nie zapraszało się kobiet,  sprawiał, że te obiady traciły na wartości. To jest też bardzo fajne, jak coś takiego mówi ktoś, kto ma 14 czy 15 lat. Naprawdę krzepiące jest to, że młodzież, kiedy im się pokaże pewną perspektywę, chętnie angażuje się w wyszukiwanie różnych aspektów związanych z wykluczaniem.

Proponuję zakończyć naszą rozmowę życzeniami dla uczennic i kobiet pracujących w szkołach.

Życzę wprowadzenia WenDo do szkół, aby każda dziewczyna przeszła taki warsztat. W mojej szkole dziewczynki miały WenDo prowadzone przez Joannę Piotrowską i były bardzo zadowolone. To było niesamowite, że po warsztacie wykorzystywały przykłady związane z ochroną swoich granic też na innych zajęciach, np. u mnie na filozofii. Wzięły więc pewną wiedzę do siebie i uznały ją za swoją. Dziewczynom życzę więc WenDo, a dla chłopców proponuje działania rozmrażające stereotyp macho. Nauczycielkom i nauczycielom życzę zaś spokojnego czasu, w którym mogli by przegadać różne kwestie związane z płcią i dyskryminacją w ogóle. Takie mam życzenia. To będą dobre życzenia?

Myślę, że są super.

I jeszcze coś. To jest to, co zrobiła Fundacja Autonomia w Kalendarium Praw Człowieka, czyli 8 marca w każdej szkole powinna pojawić się informacja, dlaczego obchodzimy dzień kobiet i co się wydarzyło w tym 1910 roku. Nikt nie zna historii tego dnia. Moi uczniowie są przekonani, że to jest jakieś PRL-owskie święto. Więc niech będą kwiaty, niech będą ciastka, ale też żeby ktoś powiedział, co się wydarzyło i dlaczego.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

 

Teksty w dziale "Opinie" powstają w ramach projektu "Edukacja antydyskryminacyjna – sprawdzam! wspieram!", realizowanego w ramach programu Obywatele dla Demokracji, finansowanego z Funduszy EOG.

 

Edukacja antydyskryminacyjna jest dziś potrzebna w Polsce tak jak nigdy dotąd.

Skip to content