fbpx Skip to content
HISTORIA 7

Trudno w to uwierzyć, ale przed Wami nasza ostatnia herstoria. Choć tak się w nich rozsmakowałyśmy, że już myślimy, jak kontynuować temat.

“Last but not least” – przed Wami opowieść Ani Olasz, mamy Mateusza, która uzupełnia nasz Tydzień dla Edukacji Antydyskryminacyjnej o spojrzenie rodzica. Z Anią rozmawiała koordynatorka projektu Małgorzata Jonczy-Adamska. Uwaga, warto przygotować chusteczki!

Aniu, zaprosiły_liśmy Cię do udziału w naszej kampanii, żeby pokazać perspektywę mamy wspierającej dziecko, należące do mniejszości – w kontekście szkoły i (nie)obecności w niej edukacji antydyskryminacyjnej. Ale najpierw opowiedz coś o sobie. 

Jestem mamą ponad 18-letniego Mateusza. Mateusz jest chłopcem transpłciowym. Jesteśmy w procesie tranzycji od ponad 3 lat, tzn. jego coming out miał miejsce 3 lata temu. To jest długi proces, a i tak wiemy, że te 3 lata to nie jest tak długo jak na to, ile może trwać w Polsce przeprowadzenie korekty płci. 

W tej chwili Mateusz jest po tranzycji sądowej, po pierwszej operacji. Jest szczęśliwym młodym mężczyzną.

Czy możesz nam opowiedzieć, jak wyglądał coming out Mateusza? 

To były właściwie dwa coming outy. Najpierw, na początku gimnazjum, Mateusz przyszedł i powiedział, że chyba jest lesbijką. I to nie był dla mnie problem. W związku z tym, że widziałam, że on nie miał się wtedy dobrze, pomyślałam “ok, to jest to”. Myślałam, że już wiemy, o co chodzi, i że wszystko pójdzie lepiej. Tak jednak nie było.

Na początku 3 klasy gimnazjum przyszedł do mnie i powiedział, że jest chłopcem. No i tutaj się nie popisałam. Zaczęłam go przekonywać, że mu się wydaje, że przecież może być taką „bardziej męską” lesbijką. Mówiłam „Ty dojrzewasz, dużo się dzieje, przejdzie Ci”. Dzisiaj wiem, że te reakcje były wynikiem strachu. A strach bierze się z niewiedzy. 

Mateusz wycofał się wówczas z kontaktu ze mną, bo nie dostał wsparcia, zbagatelizowałam tę informację, zawiodłam go. Dwa miesiące później niechcący przeczytałam dziennik Mateusza (potem okazało się, że Mateusz mi go podłożył). Myślałam, że to zeszyt, i że Mateusz zapomniał go wziąć do szkoły. A że czytam całymi zdaniami, spojrzałam i zobaczyłam całe zdanie. Przeczytałam o myślach samobójczych mojego dziecka. I to był kubeł zimnej wody. Zrozumiałam, że sprawa jest poważna, i że jedyne, co mogę w tej sytuacji zrobić, to wspierać Mateusza. Bo, jak ktoś wcześniej powiedział, lepiej mieć żywego syna niż martwą córkę. 

Na początku mieliśmy pecha do psycholożek_psychologów i lekarek_lekarzy. Mimo że Mateusz był wcześniej w terapii, i dziś wiem, że już tam mówił o tym, że czuje się chłopcem, temat nigdy nie został podjęty. Myślę, że to pokazuje skalę niewiedzy i uprzedzeń dotyczących transpłciowości w Polsce.

W tej chwili Mateusz jest szczęśliwym, młodym mężczyzną.

fot. Michalina Kuczyńska

Jak dalej potoczyła się Wasza historia? Mówisz, że dziś Mateusz jest szczęśliwym młodym mężczyzną. Gdzie znalazłaś wsparcie?

Dużo czytałam, szukałam informacji w internecie. I tak znalazłam książeczkę, wydaną przez Fundację Trans-Fuzja z okazji Dnia Dziecka, pt. “Ale po co ty sobie to robisz?”. To była publikacja adresowana do rodziców, natomiast dobrze pamiętam, że na facebooku Trans-Fuzji pojawiły się słowa skierowane do młodzieży, zachęcające do podsunięcia materiału rodzicom. I wtedy napisałam swój komentarz: „A ja pobiorę sobie sama”. I to był przełomowy moment.

Po kilku godzinach odezwała się do mnie osoba z Fundacji i zaprosiła do grupy wsparcia dla rodziców, w której jestem do dziś. Nareszcie spotkałam ludzi z podobnym wyzwaniem. I z jednej strony byłam przytłoczona – ilością informacji, brakiem procedury, wielością historii i wątków, cenami operacji, związanych z korektą płci. Z drugiej – to pomogło mi powoli oswoić się z tematem, znaleźć konkretne rzeczy do zrobienia, zaplanować. No i to w tej grupie polecono nam cudowną seksuolożkę, która prowadzi nas przez ten proces. 

Czy dobrze rozumiem, czy to byłyby prawdziwe słowa z dzisiejszej perspektywy, że właściwie uratowała Was organizacja pozarządowa?

Dokładnie tak!

Pytam o to, bo ostatni Minister Edukacji i Nauki, Przemysław Czarnek, w jednym z wywiadów powiedział „Najchętniej doprowadziłbym do sytuacji, by do szkoły nie miała wstępu żadna organizacja pozarządowa.”

Szkoda to komentować. Moim zdaniem właśnie trzeba zapraszać do szkoły gości_gościnie z zewnątrz, osoby pracujące w NGO, ludzi z doświadczeniem związanym z danym tematem – wtedy to będzie prawdziwa lekcja tolerancji i akceptacji. 

Zgadzam się z Tobą. To organizacje mają doświadczenie, ekspertyzy, znają i same robią różne badania, i wreszcie – najczęściej są tworzone przez osoby samorzecznicze, czyli należące do poszczególnych mniejszości. Wróćmy do Was. Jak potoczyły się sprawy w Waszej szkole?

Cała sytuacja miała miejsce właściwie w dwóch szkołach. Coming-out Mateusza to była trzecia klasa gimnazjum i właściwie do końca tej szkoły funkcjonował z płcią metrykalną i pod swoim „deadname”. To był trudny, mroczny dla niego, dla nas czas. Ale – symbolicznie – razem z ukończeniem tej szkoły zamknął się w jego i naszym życiu najtrudniejszy etap – bo już wiedzieliśmy, o co chodzi. 

Do seksuolożki pierwszy raz poszliśmy w lipcu, to były wakacje przed startem w szkole średniej. Dostaliśmy wtedy kartkę A4 (mam ją do dzisiaj) z informacjami, co po kolei musi się wydarzyć, żeby przeprowadzić korektę płci w Polsce. Na tym spotkaniu byliśmy w trójkę, z mężem, i to też miało taki duży walor świadomościowy, edukacyjny. Wcześniej mężowi było bardzo trudno pogodzić się z sytuacją, jeszcze trudniej niż mnie – która zaprzeczała i bagatelizowała. 

Wtedy też Mateusz podjął decyzję, że w szkole średniej robi coming out i od początku chce funkcjonować jako chłopiec. Bardzo się tego bałam, bo w tym wymarzonym technikum były też klasy mundurowe. Ale stwierdziłam, że jeśli taka jest jego decyzja, to ja stoję za nim murem i będę go wspierać.   

Ale też pamiętam, że nie było tak różowo. Że ten czas to był czas ogromnej samotności, poszukiwań. A w międzyczasie masz zadanie do zrobienia w domu – mierzysz się z poczuciem straty czy żałobą (choć to może za mocne słowo), musisz przestawić końcówki, gadasz z mężem, któremu jest trudniej. A jeszcze musisz normalnie funkcjonować – żyć, chodzić do pracy, załatwiać codzienne sprawy.

Moim zdaniem właśnie trzeba zapraszać do szkół osoby pracujące w NGO, osoby samorzecznicze. To będzie prawdziwa lekcja tolerancji i akceptacji.

fot. Michalina Kuczyńska

Mówisz, że słowo „żałoba” to może przesada. Jako psycholożka uspokajam, że zupełnie nie. W różnych sytuacjach, kiedy dowiadujemy się, że nasze dziecko jest inne niż sobie wymarzyliśmy, inne niż myśleliśmy, że będzie nam trudniej (kiedy np. dziecko rodzi się z niepełnosprawnością albo otrzymuje diagnozę spektrum autyzmu), odczuwamy właśnie taką stratę i przechodzimy proces żałoby. To bardzo naturalne.

Pamiętam taki moment, kiedy stałam na przystanku autobusowym, była piękna pogoda i usłyszałam kłótnię matki i córki o promocję w sieci komórkowej. I pomyślałam wtedy: “Ehh, chciałabym mieć takie problemy”. A potem odwróciłam się w stronę przychodni i przyszła druga myśl: “Idź na onkologię dziecięcą, tam są prawdziwe problemy, tam ludzie walczą o życie swojego dziecka i nie wiedzą, czy je uratują”.

Czasem słyszę, że porównywanie takich sytuacji nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale mnie to pomogło. Poczułam wtedy wielką miłość do mojego dziecka. I pomyślałam, że zrobię dla niego wszystko, po kolei, i że będę to wspierać z całych sił. 

Poruszające… a jak poszło ze szkołą?

Kiedy Mateusz powiedział nam o swojej decyzji, skontaktowałam się ze szkołą, jeszcze przed rozpoczęciem pierwszej klasy, i poszłam na spotkanie z dyrekcją. Dla tych osób to był pierwszy taki przypadek i – podobnie jak to było u mnie na początku – brak wiedzy, strach, pewnie też uprzedzenia. Jednak wyszłam z tej rozmowy z poczuciem, że będzie dobrze, i obietnicą, że umówimy spotkanie z wychowawczynią, dyrekcją, może gronem pedagogicznym, że na to spotkanie pójdzie ze mną nasza seksuolożka, żeby odpowiedzieć na wszystkie pytania.

Samo umawianie spotkania trwało długo, wiem, że jedna z osób ze szkoły cały czas zasiewała nowe wątpliwości. Kiedy do spotkania wreszcie doszło, nie było na nim przyszłej wychowawczyni Mateusza i byłam tym bardzo rozczarowana. Za to pojawiło się dużo komunikatów, że się nie da – zmienić imienia w dzienniku się nie da, problemu z szatniami czy toaletami rozwiązać się nie da, nic się nie da. Dodatkowo konieczna jest jeszcze opinia Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, bo opinia z prywatnych wizyt u seksuolożki nie może być traktowana jako wiążąca.

Dzisiaj wiem, że zmiana imienia w dzienniku elektronicznym zależy od dobrej woli szkoły i dyrekcji, tak się dzieje w różnych szkołach w Polsce. W poradni psychologiczno-pedagogicznej też trafiłam na cudowną psycholożkę, która była zła, że szkoła żąda papieru, którego wcale nie musi mieć. Pamiętam, że napisała wprost w opinii, jako zalecenie, że powinno się zwracać do Mateusza imieniem wybranym przez niego. 

Z wychowawczynią spotkałyśmy się dopiero podczas pierwszego zebrania. Kiedy zostałam po nim, żeby wreszcie porozmawiać, padło mocne pytanie „Czego Pani ode mnie oczekuje?”. Przestraszyłam się, ale potem postanowiłam, że pogadam z nią tak po prostu, jak matka z matką. I to było strzał w dziesiątkę. Ta rozmowa przyniosła pożądany efekt, a Mateusz zyskał w szkole sojuszniczkę.

Trochę mam żal, że gronu pedagogicznemu komunikowano różne rzeczy, najpierw sugerowano używanie skrótu, który pasował i do „deadname”, i do właściwego, wybranego imienia. Do części nauczycielek_nauczycieli informacja nie dotarła wprost. Mateusz był jednak dzielny i walczył o siebie. Podchodził do wszystkich w czasie lekcji, mówił, że jest transpłciowym chłopakiem, prosił o używanie imienia Mateusz. Prawie wszyscy nauczyciele_nauczycielki to zaakceptowały_li. 

W międzyczasie masz zadanie do zrobienia w domu – mierzysz się z poczuciem straty, musisz przestawić końcówki, gadasz z mężem, któremu jest trudniej.

fot. Michalina Kuczyńska

A jak zareagowała klasa? Jak Mateusz dzielił się z nimi tą informacją, że mimo „deadname” na liście obecności jest chłopakiem?

Tu też mieliśmy szczęście. To działo się jakoś naturalnie. Mateusz usiadł z kimś, przedstawił się i powiedział, że jest trans. Potem była taka zabawna sytuacja, że dzieciaki tworzyły sobie klasową grupę na Messengerze i nie mogły znaleźć Mateusza, coś im się nie zgadzało z listą w dzienniku elektronicznym. I w końcu padło tam pytanie “A to jest w końcu chłopak czy dziewczyna?”. Kiedy ktoś zorientował się, że to Mateusz, znalazł go i dodał, syn zobaczył to pytanie, i zupełnie naturalnie odpowiedział “Mam na imię Mateusz, jestem chłopakiem”.

I klasa to po prostu przyjęła, zareagowała fantastycznie. Dostał wsparcie, zaprzyjaźnił się z różnymi osobami, te osoby poprawiały nauczycielki i nauczycieli, kiedy z rozpędu pomylili imię. Pamiętam, kiedy pierwszy raz dostałam smsa “Mamo, wrócę później do domu, bo idę z ludźmi na miasto”. Rozpłakałam się. To nie zdarzało się w gimnazjum, tam on był w takiej grupie klasowych odmieńców, ale głównie sam. Miał mnóstwo objawów psychosomatycznych, stałe infekcje, silne migreny. 

Najbardziej baliśmy się tego, że do klasy trafiły z nim trzy dziewczyny z podstawówki i gimnazjum, które znały go przez lata, jako inną osobę. I to też było ciekawe, obserwować, jak różnie one reagują na ten coming out, jak różnej ilości czasu potrzebują, żeby się z tym oswoić. Jedna, na informację „Teraz mam na imię Mateusz” powiedziała „okey!”, a potem poprosiła „A mogę mówić do Ciebie „Mati”? To takie słodkie, pliiiis”. No i się zgodził. 

Druga niewiele mówiła, ale kiedyś podeszła do ławki, spojrzała na jego pismo i rzuciła: “Wiesz co, Mateusz, jak patrzę na Twój zeszyt, to tak jak bazgrałeś wcześniej, tak bazgrzesz dalej”. I to był taki wyraz akceptacji tej ciągłości jego życia, jego osoby. 

I najmocniejszy moment, kiedy jedna z tych dziewczyn, która stosowała przemoc wobec Mateusza we wcześniejszych latach, podczas klasowej wigilii podeszła do niego i przeprosiła za to, co wówczas robiła. 

Słucham Cię i mam łzy w oczach. Jeśli takich młodych mamy w szkołach, jest nadzieja dla tego kraju. Czy zdarzyły się jakieś trudne sytuacje w szkole? Powiedziałaś, że „prawie wszyscy” nauczyciele i nauczycielki zaakceptowały sytuację.

Tak, faktycznie, dwóm nauczycielom było wyraźnie trudno. Kiedyś weszłam do pokoju podczas nauczania zdalnego i usłyszałam, jak jeden z nich uparcie zwraca się do mojego syna, używając „deadname”. I zobaczyłam syna, który nie odzywał się, siedział przed ekranem skulony i zamrożony. Paradoksalnie był to jeden z ulubionych przedmiotów Mateusza, myślę, że żadne dziecko nie chłonęło każdego słowa z lekcji tak, jak on. 

Pomyślałam wtedy „O nie, nie pozwolę gościowi wszystkiego zepsuć”. Zadzwoniłam do wychowawczyni z pytaniem, co robić. Słyszałam, że też się wkurzyła i powiedziała „ja to załatwię”. I faktycznie, załatwiła. Najpierw nauczyciel przeszedł na formy neutralne, unikał imienia, a potem przestawił się i zaczął też mówić „Mateusz”.

A jak jest teraz w szkole? Mateusz skończył 18 lat i jesteście już po rozprawie i wyroku sądu. Co to zmieniło?

Rzeczywiście, rozprawę mieliśmy 6 grudnia 2021 roku, Mateusz nas pozwał o błędne oznaczenie płci przy porodzie i wygrał. Czekaliśmy na uprawomocnienie się wyroku, pod koniec stycznia 2022 roku mąż zaniósł wyrok do szkoły i zażądał zmiany danych. Dyrektor zareagował wręcz entuzjastycznie, a zmian odbyła się błyskawicznie. Sporo osób się cieszyło, nauczycielki i nauczyciele mówili „no nareszcie!” i gratulowali Mateuszowi. Dzieciaki też świętowały z nim. 

Pamiętam, kiedy pierwszy raz dostałam smsa “Mamo, wrócę później do domu, bo idę z ludźmi na miasto”.

Rozpłakałam się.

fot. Michalina Kuczyńska

Czekaliście do ukończenia przez Mateusza osiemnastego roku życia. Czy myśleliście wcześniej o tym procesie? Funkcjonowanie z „deadname” przez 2,5 roku musiało być dla niego trudne.

Przede wszystkim nie mieliśmy pojęcia, że to jest możliwe. Wszyscy mówili nam, że trzeba czekać do pełnoletniości. Pamiętam takie rozmowy z lekarzami, którzy w ogóle odradzali proces korekty płci. Lekarz mówił, że trzeba czekać do 18. roku życia. Ja odpowiadałam, że tej 18-ki może nie być! Dziecko ma myśli samobójcze. Lekarz tylko rozkładał ręce.

Jednak ważniejsza rzecz jest taka, że formalne uzgodnienie płci nie było priorytetem dla Mateusza. Kiedy seksuolożka, po serii spotkań i wykluczeniu różnych chorób (np. guza mózgu czy chorób psychicznych) zapytała, jakie jest jego największe marzenie, bez wahania odpowiedział: „Testosteron!”.  

No tak, logiczne. My, dorośli, myślimy o papierach, a on dojrzewał, jego ciało stawało się coraz bardziej niezgodne z odczuwaną tożsamością. 

Dokładnie! I lekarka odpowiedziała wtedy „To co? Może na Mikołaja?”. Mateusz wystrzelił wtedy w kosmos z radości. I kilka dni później przyjął pierwszy zastrzyk. Te prezenty na Mikołaja nam służą, jak widać. To też był dla mnie trudny moment, wszystko tak szybko się działo. „A testy?” – zapytałam. Seksuolożka odpowiedziała wtedy: „Proszę pani, ja nie mam wątpliwości, nie ma sensu robić tych testów na transpłciowość”. Dzisiaj wiem, że te testy budzą dużo kontrowersji, są trudne, bardzo intymne, często traumatyzujące. 

Kolejnym priorytetem było kupienie bindera (specjalnej koszulki spłaszczającej), która umożliwiła wyjazd na obóz i założenie T-shirtu (zamiast obszernej bluzy z kapturem). Potem w drugiej klasie liceum przyszedł czas na operację i pozbycie się “balastu”. 

Co za szczęście, że trafiliście na taką mądrą, sprzyjającą osobę. Chciałam jeszcze dopytać o szkołę. Wspomniałaś, że w innych szkołach realizuję się tę zmianę imienia – jak oni to argumentują, nie mając wyroku sądu. 

Jeśli dobrze pamiętam, chodzi o zapis, w którejś ustawie dotyczącej szkoły, wskazujący, że uczniowi należy tworzyć bezpieczne warunki, niezagrażające jego zdrowiu psychicznemu i fizycznemu (Ustawa z dnia 14 grudnia 2016 r. Prawo oświatowe – przypis redakcji). I to wystarczy. W naszej szkole do momentu otrzymania wyroku sądu, słyszeliśmy “nie da się, nie da się”.

Czyli znowu wracamy do edukacji antydyskryminacyjnej, świadomości. Mówiłaś wcześniej, że „strach bierze się z niewiedzy”. 

Tak, bo widziałam, jak to się działo u mnie. Jako matka miałam swój własny strach, szukałam informacji, ale też dzieliłam się tym doświadczeniem z innymi, często z osobami, które – podobnie jak ja – nie miały pojęcia o problemie. Więc pojawiał się też ich strach i przylepiał do tego mojego, narastał. To taki efekt kuli śnieżnej. Uważam, że tu ważna jest praca u podstaw.

Edukacja antydyskryminacyjna – oczywiście dostosowana do wieku dzieci – powinna zaczynać się już od przedszkola. Zajęcia, warsztaty, książki, prelekcje – warto byłoby stosować różne jej formy. Wiadomo, że dzieci są z różnych domów, dlatego ważna jest rola szkoły. Z domu dostają różny przekaz. To się da robić, przynosi to świetne efekty – i mamy społeczeństwo mniej sfrustrowane, mądre, odpowiedzialne za własne czyny.

Seksuolożka odpowiedziała wtedy: „Proszę pani, ja nie mam wątpliwości, nie ma sensu robić tych testów na transpłciowość”.

fot. Michalina Kuczyńska

Totalna zgoda. A dla osób, które obawiają się, że „przedszkole to za wcześnie”, podam taki zabawny przykład z własnego podwórka. Rozmawiałam z moimi dziećmi o transpłciowości, niebinarności, homoseksualności. I moja córka (wówczas 6-latka) w naturalny sposób włączyła ten temat do swoich zabaw. Zapytana o imię misia, odpowiadała „Urodził się jako dziewczynka Misia, ale w środku czuje się chłopcem, i nazywa się Misiek”.

Innym razem usłyszałam, jak tłumaczy starszemu bratu „no bo są osoby, które nie czują się ani chłopakiem, ani dziewczyną – to tak jakbyś miał na górze koszulę, a na dole spódnicę”. Dla mnie to była prosta, dziecięca definicja niebinarności. A dla córki to już jest pewna norma (chociaż nie lubię tego słowa), jedna z rzeczy, które zdarzają się na tym świecie.

A teraz, ostatnie pytanie. Wiem, że zapisałaś się do kolejnej edycji Akademii Zaangażowanego Rodzica, projektu Kampanii Przeciw Homofobii (i znowu mamy organizację pozarządową). Tak dużo już wiesz – po co jeszcze się uczysz? 

Po co ja się uczę? Przede wszystkim potrzebuję trochę uporządkować całą tę moją wiedzę, taką, którą przez te trzy lata zbierałam, będąc jednocześnie w dość dużych emocjach. Ona jest bardzo przyklejona do naszej historii i chciałabym ją odkleić, uogólnić.

A po drugie, potrzebuję domknąć pewne tematy. Przez to, że byłam postawiona w roli osoby walczącej, wspierającej dziecko, nie miałam czasu zająć się sobą, przepracować sobie różnych rzeczy. Np. tego poczucia straty, żałoby, poczucia oszukania przez los – i to mnie dopadło. Dopiero teraz te moje emocje doszły do głosu, i potrzebuję tu pomocy, wsparcia, zamknięcia.

Podobnie mąż – od niego odwróciła się rodzina, to jest bardzo trudna sytuacja. Dlatego oboje postanowiliśmy wziąć udział w Akademii. Chcemy też mieć narzędzia do wspierania innych rodziców. Chcę, przy całej swojej empatii i utożsamianiu się z nimi, potrafić się też chronić.

Czyli będziecie tam razem? Bardzo dobra wiadomość, tego nie wiedziałam. Aniu, bardzo dziękuję Ci za rozmowę. Mam nadzieję, że będą osoby, które – podobnie jak ja jej wysłuchałam – przeczytają ją z zapartym tchem. Dodam, że można o Was posłuchać w reportażu Anny Dudzińskiej „Mam dla ciebie prezent na urodziny, synku” w Radiu 357 (wyemitowany 24 września 2021 roku, dostępny w podcastach Radia 357) oraz w książce Piotra Jaconia „My, trans”. 

Dziękuję.

W ramach naszej akcji przygotowaliśmy dla Ciebie nie tylko historie, ale także darmowe publikacje i materiały!

Skip to content