fbpx Skip to content

Katarzyna Gawlicz: Najważniejsza zmiana musi się dokonać w głowach. Na poziomie praktyki jest już łatwo.

Marta Rawłuszko: Czym są demokratyczne przedszkola?

Katarzyna Gawlicz: Proponuję, żebyśmy mówiły raczej o demokracji w przedszkolu. Placówki, które określałyby się wprost jako „przedszkole demokratyczne”, to wciąż w Polsce rzadkość. Nie ma wielu takich miejsc. Dlatego trafniejsze jest chyba mówienie o demokratycznych rozwiązaniach w przedszkolach.

Co to takiego?

Na przykład to, do czego Peter Moss i Gunilla Dahlberg nawiązują, mówiąc o przedszkolu jako forum – miejscu, w którym różne podmioty zainteresowane tym, co się w danej placówce dzieje, spotykają się ze sobą, dyskutują i definiują wspólnie to miejsce. W ich ujęciu, te podmioty to nie tylko nauczycielki, nauczyciele i rodzice, ale też dzieci i lokalna społeczność.

Ja ma wyglądać to wspólne definiowanie?

To proces, który nigdy się nie kończy. Jest takie słynne zdanie Johna Deweya – „demokracja musi się odradzać w każdym pokoleniu, a edukacja jest jej akuszerką”. Demokracja w instytucjach edukacyjnych to coś, co musi się wydarzać cały czas. Demokracja faktycznie istnieje tylko wtedy, jak mówi Dewey, kiedy jest codziennością życia. Jest przeżywana i widoczna w drobnych, wydawałoby się banalnych aspektach bieżącego funkcjonowania przedszkola.

Poproszę o przykład.

W czasie badań, które prowadziłam w przedszkolach, usłyszałam od jednej z dziewczynek, że w przedszkolu jest tak, że jak ktoś jest większy, to może robić, co chce, a jak ktoś jest mniejszy, to nie może. Inne dzieci mówiły, że „pani rządzi”, albo że „pani musi tak powiedzieć: możecie się bawić. Wtedy się bawimy. A jak pani mówi: Siadamy, no to siadamy. I jak siadamy do stołu, to pani wtedy mówi: Siadamy do stołu” i tak dalej. Demokracja w przedszkolu oznacza inny sposób życia – w decydowanie o tym, co dzieje się na co dzień, zaangażowane są również dzieci. Niekoniecznie oznacza to decydowanie o tym, o której będzie obiad, ale na przykład o dokonywanie wyboru, kto ile zje, co zje z tego, co zostało danego dnia przygotowane, czy dzieci będą mogły same sobie nałożyć jedzenie na talerz, czy też dostaną wszystko już podane i gotowe. To może być decydowanie o leżakowaniu – czy dziecko, które nie jest zmęczone i nie ma ochoty odpoczywać, musi leżakować, bo cała grupa ma to robić. Ale nie chodzi wyłącznie o organizację dnia, ale też o to, czym dzieci zajmują się w czasie zajęć dydaktycznych. Demokratyczne podejście zakłada słuchanie dzieci, wychodzenie w planowaniu zajęć od ich pytań i zainteresowań. Dobrym przykładem jest tutaj praca metodą projektu, która umożliwia dużo większy wpływ dzieci na to, czego się uczą, niż zwykle ma to miejsce. To nie są więc bardzo wymyślne czy skomplikowane rozwiązania.

Czy są one gdzieś opisane?

W największym stopniu w odniesieniu do metody projektu, począwszy od świetnej książki Judy Harris Helm i Lilian G. Katz pt. Mali badacze, po liczne materiały publikowane na stronach internetowych Fundacji Rozwoju Dzieci im. J.A. Komeńskiego i poznańskiego Instytutu Małego Dziecka. Coraz więcej pisze się na temat demokratycznych rozwiązań wczesnej edukacji w Skandynawii, Niemczech czy Reggio Emilia, na przykład na łamach „Dzieci w Europie” czy „Problemów Wczesnej Edukacji”. Wciąż jednak jest to temat marginalny, co jest zresztą dość zaskakujące, zważywszy na to, jak wiele demokratycznych wątków pojawia się w tekstach postaci tak pomnikowej w polskiej myśli pedagogicznej jak Janusz Korczak.  

Czyli nie trzeba szukać zagranicznych przykładów?           

Nie trzeba. Korczak w swoich tekstach pokazuje rozwiązania, które cały czas można stosować. I pamiętajmy, że to są działania wypróbowane w bardzo trudnych warunkach, w biedzie, z dziećmi, które nie wywodzą się ze środowisk elitarnych. To jest spuścizna, która w Polsce wydaje się niestety dość zapomniana.  

To też wprost sugeruje, że przedszkole demokratyczne nie musi być prywatne, szczególnie doinwestowane. Przedszkola publiczne też mogą zmieniać się w tym kierunku?

Zdecydowanie tak. Dobrze, że istnieją ludzie, którzy widzą potrzebę demokratyzacji edukacji i zakładają niepubliczne przedszkola czy szkoły o takim profilu. Warto jednak pamiętać, że podstawowym filarem demokracji w edukacji jest powszechność, to, że edukacja jest dostępna dla wszystkich. W tym kontekście fakt, że za wysłanie dziecka do demokratycznego przedszkola trzeba będzie czasem sporo zapłacić, jest problematyczny. To oferta skierowana do niewielkiej części społeczeństwa. Dlatego kluczowe jest szukanie sposobów, aby wprowadzać demokrację do przedszkoli publicznych, ogólnodostępnych.

Czy nie jest jednak tak, że w prywatnych przedszkolach wprowadzanie demokracji jest łatwiejsze?

Niekoniecznie, choć rzeczywiście często spotykam się z taką opinią. Prywatne przedszkola ze swojej istoty muszą się orientować na klientów, którymi bardzo często nie są dzieci, ale ich rodzice. Peter Moss, pisząc o wprowadzaniu demokracji do przedszkoli, podkreśla, że myślenie o nich jako o firmach stoi w sprzeczności z ideą demokracji. Kiedy naczelnym celem jest wypracowywanie zysku, dawanie dzieciom przestrzeni do decyzji może być skomplikowane, podobnie zresztą jak wdrażanie przez nauczycielki własnych pomysłów, nawet demokratycznych, jeśli stoją w sprzeczności z oczekiwaniami rodziców. Z drugiej strony, może to być faktycznie  łatwiejsze w placówkach zakładanych przez osoby, które mają określoną wizję edukacji i ją realizują. Jednak znam też przedszkola publiczne, które wprowadzają demokratyczne rozwiązania i pokazują, że jest to możliwe.

Wróćmy na chwilę do celu takich działań. Po co nam demokracja w przedszkolu?

To jest po części pytanie o to, po co jest edukacja i czemu służy. Jeśli przyjmiemy, że przedszkola i szkoły mają za zadanie przygotowywać nas do życia w społeczeństwie demokratycznym, a takim nasze, przynajmniej formalnie, jest, to pojawia się kwestia tego, w jaki sposób mają to robić. I tutaj znów możemy sięgnąć do Korczaka, który pytał, „jak dziecko będzie umiało jutro, gdy nie dajemy mu dziś żyć świadomym, odpowiedzialnym życiem”. Za edukacją opartą na wartościach demokratycznych stoi przekonanie, że jeżeli dzieci mają w przyszłości odpowiedzialnie funkcjonować w społeczeństwie demokratycznym, podejmując świadome i odpowiedzialne decyzje jako obywatele i obywatelki, to muszą się tego nauczyć wcześniej, robiąc to na co dzień. Nie chodzi więc o słuchanie wykładów o tym, czym jest demokracja, lecz o codzienne jej praktykowanie, umożliwianie dzieciom doświadczanie jej od samego początku. Takie podejście realizowane jest między innymi w przedszkolach berlińskich, pracujących w oparciu o podstawę programową, która zakłada, że przedszkola są kolebką demokracji. Podobnie jest w krajach skandynawskich. Pierwsze zdanie szwedzkiej podstawy programowej brzmi: „Demokracja stanowi fundament przedszkola”, a skandynawscy pedagodzy i pedagożki uznają, że dzieci od początku są aktywnymi, kompetentnymi uczestnikami życia społecznego. Zadaniem przedszkoli jest wspierać je w rozwijaniu tych umiejętności, które pomogą im w pełnym uczestnictwie. W praktyce oznacza to, że dziecko w przedszkolu ma nauczyć się rozpoznawania swoich potrzeb i dbania o nie, ale jednocześnie musi być w stanie rozpoznawać potrzeby innych osób, szanować je i uczyć się żyć we wspólnocie. W procesie wspólnego podejmowania decyzji, umożliwiającym wszystkim dzieciom wypowiedzenie się na temat tego, co chcą robić lub dokąd pójść, prędzej czy później  dochodzi do momentu, w którym część dzieci chce jednego, a inna część czegoś zupełnie innego. I nie zawsze istnieje możliwość, aby zrobić i jedno, i drugie. Dzieci w ten sposób uczą się akceptować fakt, że czasem będą musiały zrobić to, czego chce większość, że z czegoś trzeba zrezygnować, przynajmniej na jakiś czas. To są zresztą wątki, które mocno wybrzmiewają u Korczaka, w tym, co pisze o życiu w gromadzie, w Domu Sierot. Pod tym względem system korczakowski jest niezwykły. Z jednej strony bardzo mocno podkreśla prawo dzieci do wyrażania swoich opinii, do realizowania swoich potrzeb, a z drugiej wprowadza mnóstwo zasad regulujących funkcjonowanie w grupie. Bardzo przemawia też do mnie argumentacja, na której opiera się z gruntu demokratyczne podejście rozwijane we włoskim mieście Reggio Emilia. Jeden z burmistrzów Reggio mówił o ludziach, którzy tuż po II wojnie światowej tworzyli zręby tego podejścia, że doświadczenie faszyzmu nauczyło ich, że ludzie podporządkowani i posłuszni są niebezpieczni, trzeba zatem rozwijać w dzieciach zdolność samodzielnego myślenia i działania.

Wprowadzanie demokracji do przedszkoli musi oznaczać przełamanie sztywnej, hierarchicznej relacji między dorosłymi a dziećmi. To oznacza fundamentalną zmianę.

Jedno to przedefiniowanie autorytetu osoby dorosłej, odejście od przekonania, że autorytet nauczyciela opiera się na tym, że wie, co jest dla dziecka właściwie, jak je prowadzić, kształtować, że potrafi on odpowiedzieć na wszystkie pytania. Druga konieczna zmiana dotyczy wyobrażenia tego, kim jest dziecko. To integralny wymiar wszystkich koncepcji wczesnej edukacji, które opierają się na wartościach demokratycznych. Korczak stwierdza: „nie ma dzieci, są ludzie”; w Reggio Emilia zakłada się, że dzieci są bogate w potencjał, kompetentne; Peter Moss mówi o dzieciach jako „ekspertach od swojego życia”, dysponujących wiedzą na temat swoich doświadczeń i mających swoje poglądy i opinie, które trzeba szanować. Często taką perspektywę trudno dorosłym zaakceptować. Po części blokująca może być troska o bezpieczeństwo. Nauczycielki nie pozwalają dzieciom na wiele rzeczy, choćby na to, by przebywały poza zasięgiem ich wzroku lub samodzielnie nalewały sobie zupę, ponieważ może się im coś stać, a one są za dzieci odpowiedzialne. Można znowu przywołać słowa Korczaka: „W obawie, by śmierć nie wydarła dziecka, wydzieramy dziecko życiu, nie chcąc by umarło, nie pozwalamy mu żyć.”

A jak pomysł na demokrację w edukacji radzi sobie z różnorodnością dzieci?

Fundamentalne jest przekonanie, że przedszkole czy szkoła muszą być miejscem dla wszystkich dzieci, niezależnie od tego, jakie się ma możliwości, poziom sprawności, jak się wygląda czy w jakim języku się mówi. W szwedzkiej i berlińskiej podstawie programowej znajdują się zapisy dotyczące wspierania dzieci w dostrzeganiu i szanowaniu tego, że ludzie różnią się od siebie na wiele sposobów, oraz konieczności ochrony dzieci przed dyskryminacją ze względu na różne przesłanki. W przedszkolach, które znam z Danii czy Berlina, różnorodność dzieci jest czymś absolutnie oczywistym. Dzieci pochodzą z różnych krajów, posługują się różnymi językami, poznają nawzajem swoją kulturę, na przykład dzięki temu, że w ramach zajęć przedszkolnych idą na śniadanie do kolejnych dzieci z grupy i przekonują się, że w rodzinach pochodzących z różnych krajów panują odmienne zwyczaje. Gdy w jednym z berlińskich przedszkoli w czasie mojej wizyty robiły naleśniki, to używały mleka roślinnego, bo wiedziały, że jest ktoś w grupie, kto nie toleruje laktozy. Co ciekawe, w Reggio Emilia nie mówi się o dzieciach ze specjalnymi potrzebami, ale o dzieciach mających specjalne prawa. To pozornie drobna różnica, ale oznacza ważne przesunięcie. Kategoria potrzeb odsyła do pewnej słabości czy braku – mamy dbać o kogoś, kto czegoś nie ma. Kategoria praw nie niesie takiego przekazu. W ten sposób różnorodność wplatana jest w codzienne życie, dzieci są z nią oswajane. Jest widoczna, ale nie robi się z niej niczego szczególnie niezwykłego.

Mówisz o demokracji, jak o czymś łatwym.

Znajoma dyrektorka przedszkola, które przeszło radykalne przeobrażenie w kierunku edukacji opartej na wartościach demokratycznych, powiedziała, że najważniejsza zmiana musiała się dokonać w głowach, a potem, na poziomie praktyki, było już łatwo. Najtrudniejsze jest  przełamanie w sobie przekonania, że wprowadzenie demokratycznych rozwiązań w polskich przedszkolach, zwłaszcza publicznych, jest niewykonalne. Rzeczywiście demokracja nie jest traktowana jako wartość na poziomie systemowym. Na przykład podstawa programowa wychowania przedszkolnego nie odwołuje się w ogóle do demokracji; pojęcie sprawstwa pojawia się w niej raz, w odniesieniu do tworzenia przez dzieci budowli z klocków i kompozycji z różnych materiałów, a o wyrażaniu przez dziecko swoich potrzeb i decyzji mowa jest w punkcie dotyczącym wspomagania rozwoju mowy. A jednak są namacalne dowody na to, że można wprowadzać do przedszkola demokratyczne rozwiązania. Bardzo ważne przy tym jest uświadomienie sobie, że tego rodzaju przekształcenia zupełnie zmieniają jakość życia wszystkich osób w przedszkolu: dzieci, nauczycielek oraz rodziców. System, w którym „pani rządzi” coraz mniej się sprawdza; na pewnym poziomie wszystkich, łącznie z nauczycielkami, frustruje i unieszczęśliwia, bo odbiera poczucie sprawstwa. Pani może rządzić dziećmi, ale jednocześnie ma często poczucie, że jej wpływ na to, co dzieje się w przedszkolu, jest bardzo ograniczony, bo jest osaczona przez wymagania i oczekiwania płynące z różnych stron. Demokracja w przedszkolu to jednak nie tylko zadanie dla dyrekcji czy nauczycielek, ale też dla rodziców. W ich przypadku ważna jest rezygnacja z przynajmniej dwóch przekonań. Pierwsze z nich to „dziecko jest moje, wiem, jakie ono powinno być i czego ma się uczyć”, drugie to „płacę, więc wymagam i nie muszę się więcej angażować”.

Zmiana przekonania, że dziecko jest własnością rodzica wydaje mi się w Polsce rewolucją.

Z jednej strony to rewolucja, ale z drugiej strony Korczak pisał o tym już prawie 90 lat temu. W placówkach, którym udaje się pracować w oparciu o demokratyczne wartości, zawsze są zaangażowani rodzice, którzy rozmawiają o przedszkolu i mają wpływ na to, co się tam dzieje. Przedszkola, które realizują demokratyczne założenia, podążając za dziećmi, jednocześnie stwarzają przestrzeń do wspólnej rozmowy, co wszystkim może dać poczucie, że uczestniczą w czymś znaczącym. Dzieci doświadczają tego, że coś od nich zależy, nauczycielki zyskują lub odzyskują poczucie sensu pracy i satysfakcję, rodzice widzą, że ktoś słucha tego, co mają do powiedzenia. Wszystkie strony czują się lepiej. Zamiast więc prowadzić dyskusję, czy wprowadzanie demokracji do przedszkola jest łatwe czy trudne, można się raczej zastanawiać, dlaczego nie decyduje się na to więcej osób.

Dziękuję za rozmowę.

I ja również bardzo dziękuję.

 

Teksty w dziale "Opinie" powstają w ramach projektu "Edukacja antydyskryminacyjna – sprawdzam! wspieram!", realizowanego w ramach programu Obywatele dla Demokracji, finansowanego z Funduszy EOG.

Edukacja antydyskryminacyjna jest dziś potrzebna w Polsce tak jak nigdy dotąd.

Skip to content